04 sty Budowa odporności
Czy można zbudować dom, w którym chciałoby się mieszkać, dom, który ma przetrwać w dobrym stanie długie lata, dom, w którym rodzimy się, żyjemy i zamierzamy się zestarzeć – z kiepskich materiałów? Odpowiedź jest banalna, nie można, w każdym razie nikt przy zdrowych zmysłach nie czyniłby tego świadomie, wiedząc, że naraża siebie i nie tylko siebie na niebezpieczeństwo, że konstrukcja runie znacznie szybciej niż zakładaliśmy lub że komfort mieszkania w takim domu będzie daleki od wymarzonego.
Odpowiedź jest banalna – i tak prosta, że aż wstyd w ogóle pytać, wstyd, że zastanawiamy się nad tym, a jednak w codzienności naszego życia często umyka nam ta kwestia i postępujemy dokładnie przeciwnie niż nakazywałby zdrowy rozsądek, bo czymże innym, jak nie budulcem jest to, co jemy – a domem nasze ciało, nasz organizm. Codziennie budujemy, od urodzenia do śmierci, a jednak w większości zupełnie bezrefleksyjnie, nie przykładamy specjalnej wagi do tego, że jesteśmy tym, co jemy – a to oznacza, że jesteśmy słabą konstrukcją, zbudowaną ze złej jakości materiałów, narażoną z każdej strony ze względu na swoją słabość.
Pozostając przy naszej analogii – kiedy wieje silny wiatr, kiedy przychodzi plucha i czas, w którym dom jest najbardziej narażony, w jakim chciałoby się być? W tym, który oprze się naturze, który będzie bezpiecznym schronieniem, czy w takim, który zbudowaliśmy od niechcenia, bez planu ani nie przykładając staranności? Tu również nie ma powodu zastanawiać się nad odpowiedzią – a jednak znów bardzo często jest dokładnie odwrotnie, przychodzi jesień i zima, a my liczymy na łut szczęścia, na to, że może nie będzie taka sroga, na to, że uda nam się nie wystawiać na próbę odporności.
A kiedy już przyjdzie ten czas próby, wtedy okazuje się, że ściany pękają, przez dach leje się nam na głowę, ze strachem nasłuchujemy, czy nie słychać kolejnych oznak, że za chwilę to wszystko runie z hukiem; potem okazuje się, że nie jesteśmy w stanie sami naprawić szkód, więc musimy skorzystać z pomocy fachowców, którzy pomogą, oczywiście, że pomogą, dostaniemy od nich najlepsze, co mogą zaoferować, środki, które natychmiast przykryją pęknięcia, które załatają dziury, które dadzą nam złudne poczucie, że już jest dobrze i tak pozostanie.
Ale antybiotyki, bo o nich mowa, są rozwiązaniem tylko na krótką metę, pomogą, oczywiście, ale jakim kosztem? Każdy antybiotyk, każdy lek ma swoje skutki uboczne, których nie można lekceważyć ani ignorować przy leczeniu, jednak wciąż dla większości lekarzy są najlepszym rozwiązaniem na wszystkie schorzenia – i trudno się dziwić, kiedy do lekarza przychodzi pacjent, oczekuje wyleczenia, więc lekarz stosuje najbardziej skuteczny środek, który niemal na pewno pomoże, chociaż na chwilę. To, że pacjent za jakiś czas wróci, ponieważ antybiotyk przestał działać, ponieważ nie została usunięta przyczyna problemu, to już zupełnie inna sprawa.
Tymczasem okazuje się – i wiemy to, bo przeszliśmy tę ścieżkę, nie, nie przeszliśmy, weszliśmy na nią jakiś czas temu, wystarczająco długi już, by wiedzieć, że obraliśmy słuszny kierunek i zamierzamy na niej pozostać – że rozwiązanie leży znacznie głębiej i bliżej podstaw wszystkiego. Problem znika, gdy znika przyczyna, nie wtedy, kiedy usuwamy objawy – i to również banał, ale właśnie dzięki niemu nikt z nas nie zachorował w sezonie jesiennym, żadne z nas nie poddało się żadnej chorobie tej zimy i nawet jeśli jeszcze daleko do wiosny, to porównanie z zeszłym sezonem chłodów i z tym, co dzieje się dookoła wypada jednoznacznie.
Na czym polega różnica? Na tym, co jemy i czego nie jemy lub nie stosujemy. Zaczęliśmy od najprostszych kroków, wyeliminowaliśmy cukier, mąkę pszenną i produkty z niej, zaczęliśmy myśleć o tym, co jemy i efekty przyszły bardzo szybko. Nagle okazało się, że zniknęło uczucie ciężkości, po posiłkach szczególnie zawsze niemal obecne, ale także poza nimi, okazało się, że jest więcej energii w nas wszystkich. Zaczęliśmy czuć się lepiej sami ze sobą, budziliśmy się z większą ochotą na każdy kolejny dzień – i z coraz większym przekonaniem, że to dopiero początek.
Brak komentarzy