Z życia wzięte

Z życia wzięte

Nie ukrywam, że staram się propagować zdrowy styl życia – a przede wszystkim odżywania – wśród rodziny i znajomych, głównie dlatego, że mi i mojej rodzinie przyniósł rezultaty namacalne, widoczne każdego dnia i we wszystkich sferach życia. Zmiana pomogła i pomaga nam – dlaczego więc nie miałaby pomóc innym? Próbuję zatem, namawiam, nigdy nie nachalnie, choć może czasem niektórzy mają mnie dość, ale wiem, że to ma sens.
I jedna z przeszkód, jakie napotykam, chyba najtrudniejsza do pokonania, to sceptycyzm wynikający z lat przyzwyczajenia do zwyczajnych sposobów radzenia sobie z problemami zdrowotnymi, z wpojonych nam wszystkich nawyków i przekonań, od których trudno uciec i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, pamiętam, jak sama na początku miałam problemy z akceptowaniem tego, że czas porzucić to, co do pewnego momentu było tak oczywiste.
Mówię o lekach, szczególnie o antybiotykach – i o tym, że są one dla lekarzy jedyną odpowiedzią na wszystko, a przez to i nam wydaje się, że nie ma innych sposobów, przynajmniej dopóki nie przekonamy się na własnej skórze, jak bardzo życie może się różnić na lepsze, kiedy w końcu uda się otworzyć oczy. I właśnie z tym zmagam się najczęściej, kiedy próbuję przekonywać do swoich poglądów – z murem zbudowanym na latach tabletek, syropów, antybiotyków, na latach chodzenia do lekarzy i wychodzenia za każdym razem z pękiem recept w dłoniach, bo dokładnie w ten sposób lekarze postrzegają pomaganie, a co gorsze, dokładnie tego oczekują pacjenci.
Ale kiedyś przychodzi taki dzień, jak dziś, kiedy bliska mi osoba, od dwóch lat zmagająca się z częstymi infekcjami dróg oddechowych swojego malutkiego dziecka, w tym z zapaleniami płuc, odwiedzająca regularnie szpitale, wędrująca od lekarza do lekarza trafia w końcu na przedstawiciela tego zawodu, dokładnie specjalistę laryngologa, który uczciwie odpowiada na następujące pytanie:

 „A co sądzi Pan o takiej a takiej diecie? O takich a takich poglądach?” – a ta uczciwa odpowiedź brzmi mniej więcej tak:

 „Byłoby idealnie dla dziecka, gdyby udało się Pani wyeliminować cukier, nabiał i jego przetwory oraz białą mąkę i tak, to z pewnością przyczyniłoby się do tego, że dziecko przestałoby chorować”.

Jak widać są jeszcze lekarze, którzy potrafią przyznać rację i obrać inną drogę niż tę najprostszą, niż podanie leku i zniwelowanie skutku bez zgłębienia istoty problemu w celu odnalezienia i usunięcia jego przyczyny. Ale czy ten lekarz sam z siebie zaproponowałby takie rozwiązanie? Czy gdyby nie został zapytany wprost, to czy zasugerowałby odnalezienie przyczyny tych ciągłych infekcji? Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że to mało prawdopodobne, a jeszcze większy smutek wywołuje szczerość lekarza po pytaniu „Panie doktorze, ale dlaczego w takim razie nie mówicie tego ludziom, że dieta może rozwiązać niemal wszystkie problemy, dlaczego pakujecie w ludzi kolejne leki, które nie rozwiązują problemów?”. Lekarz odpowiedział jej, że po pierwsze, ludzie są nauczeni wierzyć w leki, więc nie byłoby łatwo przekonać ich, że nie są wcale niezbędne, żeby odzyskać i utrzymać zdrowie, użył nawet określenia, że byłaby to utopia, a po drugie, biznes musi się kręcić, bo koncerny farmaceutyczne potrzebują rzeszy chorych dla osiągania zysków.

Nie da się ukryć, że poczułam satysfakcję i pewien rodzaj dumy z tego, że to, co robię, ma sens i do tego znajduje potwierdzenie w oczach kogoś, dla kogo zdrowie jest zajęciem etatowym, kogoś, kto uczył się ratować zdrowie i dbać o nie, kogoś, kto od lat zajmuje się tym codziennie. To zaś, że kolejny sceptyk przechodzi na jasną stronę – z tego mogę się tylko cieszyć, szczególnie, że jest to osoba bardzo mi bliska, a przecież na ich szczęściu zależy nam najbardziej.

Brak komentarzy

Zostaw komentarz